Wzruszyć, rozśmieszyć, pobujać. To od muzyki zależy czy polubisz reklamę

Wzruszyć, rozśmieszyć, pobujać. To od muzyki zależy czy polubisz reklamę
Jak wywołać w odbiorcy reklamy takie emocje, na jakich nam zależy i jakie zaskakujące efekty może dać łamanie utartych schematów? Kiedy lepiej sprawdzi się muzyczny hit, kiedy dedykowany kompozytor, a nawet… jak wycisnąć łzy z oczu motorowodniaka? Rozmawiamy z Martą Dudziewicz, music supervisorem z firmy Sirens. I na wszystko mamy dowody oraz przykłady.
Hasło „muzyka w reklamie” wywołuje w ostatnim czasie jedno skojarzenie. „Shopee, pi pi pi”. Z punktu widzenia fachowca: hit czy kit?
Kampania wzbudziła duże emocje i kontrowersje. Z jednej strony wydaje się, że odbiorcy są nią zmęczeni i zirytowani, jednak autorzy bez wątpienia osiągnęli efekt. Zaznaczyli się mocno w naszej świadomości, a ludzie wchodzą na stronę i robią zakupy.
O tak, skuteczności w zapadaniu w pamięć nie da się tej reklamie odmówić…
Taki zapewne był cel. Ta kampania, ta muzyka ma trafić do konkretnego klienta i skłonić do określonej reakcji. Przykłady z całego świata pokazują, że robi to skutecznie. Shopee ma licencję na wykorzystanie „Baby Shark” na całym świecie i wszędzie ich reklamy wyglądają podobnie.
Jak ważna jest muzyka przy takiej intensywności kampanii? Robilibyśmy „pi pi pi” do telefonów, gdyby ścieżka była inna? Mniej znana?
Przy takiej intensywności, pewnie tak. Jednak ryzykując wykorzystanie nieznanego utworu, marka na ten efekt musiałaby pracować znacznie dłużej. Wykorzystanie tak znanej, wpadającej w ucho melodii, podwoiło i przyspieszyło siłę rażenia. Pozornie duży koszt licencji na hit w kampaniach reklamowych markom się opłaca, bo wraca w postaci zysków.
Zastanówmy się więc!
Spróbujmy. Obraz w emocjonalnym wymiarze prawie nie działa bez dźwięku. Za to sama muzyka, bez obrazu, potrafi być niesamowicie emocjonująca. Idąc tym tropem: da się posłuchać teledysku bez obrazu, ale nie da się go obejrzeć bez dźwięku. Muzyka bez obrazu się obroni. W drugą stronę będzie bardzo trudno.